GABINET DOKTORA CALIGARI

GABINET DOKTORA CALIGARI

reż.: Robert Wiene

Podczas miejskiego jarmarku tajemniczy doktor Caligari (Werner Krauss) prezentuje lokalnej gawiedzi swego podopiecznego, Cesara (Conrad Veidt) – przerażającego lunatyka, postać z pogranicza życia i śmierci, która na oczach widzów budzi się z głębokiego snu. Gdy jeden z gapiów zapyta go o swą przyszłość, zgodnie z przepowiednią Cesara zginie następnego ranka. Tak rozpocznie się seria dziwnych morderstw, o które podejrzany będzie wspomniany somnambulik. Śledztwo przeprowadzone przez Francisa (Friedrich Fehér) doprowadzi go do tajemnicy obłąkanego manipulatora, który wykorzystuje Cesara do zabijania niewinnych ludzi.

Wiadomo, że droga wiodąca z kawiarni braci Lumière do współczesnych multipleksów z jednej strony wybrukowana jest kamieniami milowymi, a z drugiej – filmową szarzyzną, która po upływie lat znika z pamięci widzów. „Gabinet Doktora Caligari” Roberta Wienego bezsprzecznie jest dla historii kina kamieniem milowym. I choć ocenianie go z dzisiejszej perspektywy mogłoby być kuszące, nie ma większego sensu. Można by wprawdzie po gombrowiczowsku zastanawiać się nad tym, czy film Wienego zachwyca, czy też nie, ale dzisiejsza lektura tego filmu jest raczej lekcją historii kina, aniżeli zwykłym seansem. „Gabinet…”  pokazuje bowiem, jak wyglądało dawne kino, w jaki sposób zmieniały się narracje, jak kształtował się język filmu.

Film Wienego to podróż do czasów, gdy kino stawiało przed widzem wymagania – by się nim delektować, trzeba było używać wyobraźni. Reżyser „Gabinetu…”, jak i inni twórcy nurtu ekspresjonistycznego, porzucał realizm inscenizacyjny, by tworzyć rzeczywistość zupełnie nową, plastycznie odmienną. I to właśnie scenografia jego filmu robi do dziś największe wrażenie. Plastycy z grupy Der Sturm – W. Röhrig, W. Reimann oraz H. Warm stworzyli bowiem niezwykłą oprawę plastyczną – ostentacyjnie sztuczną, nierzeczywistą, a zarazem wysmakowaną. Na płóciennych płachtach widzimy więc wymalowane łąki i drogi, przerażające budynki i złowieszcze cienie. Próżno tu szukać choćby odrobiny normalności – dziwne ostrokątne kształty i powykrzywiane budynki wywoływać miały poczucie, że w tym filmowym świecie nie ma punktów oparcia ani żadnych stałych wartości. Plastyczna nierzeczywistość budziła przerażenie widzów. Dziś raczej już nie straszy, lecz wywołuje zachwyt nad artystyczną sprawnością i twórczą precyzją pionierów niemieckiego kina.

Ale film Wienego to nie tylko kunsztowny, wysmakowany obrazek, ale także jeden z pierwszych filmów wprowadzających do niemieckiego kina postać demonicznego tyrana. Po latach w tytułowym doktorze i podobnych do niego bohaterach widziano przepowiednię  hitleryzmu. Postać Dr. Caligari miała dla późniejszego kina nie lada znaczenie, a figura szalonego naukowca, nieco faustowska i budząca przerażenie widzów powracała w niezliczonej ilości filmów (echa filmu Wienego odnajdujemy dziś choćby w „Człowieku słoniu” Davida Lyncha). Twierdzenie, że po dziewięćdziesięciu latach od premiery „Gabinet…” jest wciąż filmem żywym, byłoby naiwnością. I choć jako film grozy broni się on co najmniej umiarkowanie, jest dziełem inspirującym, bez którego dzisiejszy horror z pewnością nie byłby taki sam.